Ola Dzik o narciarskim Off-roadzie

W pewnej polemice z off-roadowcami zarzucono redakcji StopQuadom.PL hipokryzję, gdyż w naszym Facebookowym profilu „lubimy” skitouring, który został nazwany narciarskim off-roadem. Faktycznie, pewnych elementów wspólnych można się doszukać, a narciarstwo – jak każdy sport outdoorowy – można uprawiać również z głową. Mam przyjemność rozmawiać na ten temat z Olą Dzik – zdobywczynią mistrzostwa i pucharu Polski w narciarstwie wysokogórskim. Ola w 2010 roku ukończyła morderczy wyścig Elbrus Race jako pierwsza kobieta na mecie z czasem 5h 04min.

Aleksandra Dzik po zejściu z Biełuchy

StopQuadom.PL (SQ): Czy ciężko było na Elbrus Race 2010?

Ola Dzik (OD): Elbrus Race to są skrajnie ciężkie zawody, ja brałam w nich udział świeżo po wejściu na Pik Pobiedy, po którym byłam poodmrażana. Z jednej strony miałam aklimatyzację, z drugiej brakowało mi wybiegania. Było bardzo ciężko, bardzo dużo mnie to kosztowało.

(SQ): Bierzesz także udział w rajdach przygodowych, czy jeździcie tam na jakichś pojazdach?

(OD): Tak, jeździmy na rowerach są też rajdy, podczas których jeździ się na koniach. Gdzieś na świecie są też rajdy (przygodowe – red.) gdzie używa się pojazdów mechanicznych, jest to jednak dodatek. Sporty motorowe to nie jest moja dziedzina, nie mam z tym żadnych doświadczeń. Teraz przestawiam swój trening bardziej pod kątem gór wysokich: bieganie, marszobiegi, w górach – trekking, rowery, kajaki, rolki, wspinanie.

(SQ): Współtworzysz agencję BluEmu oferującą trekkingi po wielu zakątkach świata, czy spotykasz w innych zakątkach świata pojazdy silnikowe, które znalazły się tam tylko dla czyjejś przyjemności? Mam tu na myśli zastosowania nieutylitarne.

(OD): Ideą jaka przyświeca BluEmu jest prowadzenie wycieczek w miejsca, które znamy od strony pozytywnej, tam, gdzie komercyjna turystyka jeszcze nie dotarła – również ta zmotoryzowana. Jeśli więc mowa o Kirgizji czy Syberii – tam zdecydowanie nie spotykamy takich pojazdów, jednak już np. na Kukazie w szczególności w okolicach Elbrusa, gdzie dewastacja przyrody jest daleko posunięta, sytuacja wygląda nieco inaczej. To zamożniejszy rejon słynący też z narciarstwa zjazdowego, a większość turystów to bogaci ludzie z Moskwy ze swoimi deskami, nartami i ciuchami od Burtona – dla nich wjazd na górę ratrakiem jest elementem eksponowania bogactwa i prestiżu – burzy to jednak ciszę i spokój tych miejsc.
Kiedyś, w zimie wchodząc na Elbrus obok kolejki dla zachowania stylu (wejścia – red.) doszliśmy do nieużywanego w tym okresie schronu – pojawiali się w nim co jakiś czas tacy ludzie „z innego świata”, którzy dostali się tam ratrakiem – wszyscy pytali „jest toaljet?”. Ratraki pełnią oczywiście też utylitarną funkcję – przygotowują stok do jazdy, jednak nie czarujmy się – wiele z tych wjazdów jest po to, żeby panie mogły sobie zrobić na górze zdjęcia w strojach kąpielowych i zjechać ratrakiem na dół.
Na nizinach Kirgizi, Tadżycy czy Pakistańczycy starają się okazywać swój prestiż w cywilizacji. Bogaty Tadżyk kupi sobie raczej rzucający się w oczy samochód, nie ma mody na wdzieranie się pojazdami w dzicz. Stan zwykłych dróg w tych krajach zresztą jest taki, że nikt nie ma po jeździe nimi ochoty jechać w bezdroża.

(SQ): Na stronie BluEmu jest zakładka „Eventy”  – w Polsce kojarzy nam się to z paintballem czy właśnie quadami – czy będziecie serwować takie atrakcje?

(OD): Lokalizacje naszych eventów planujemy raczej odleglejszych zakątkach świata, będą to imprezy bardziej związane ze sztuką przetrwania ubraną w formę pozwalającą przeżyć je bez większej traumy zwykłym ludziom. Eventami w Polsce również się zajmujemy. Na pewno nie będą to jednak imprezy typu „jedziemy w Beskid Żywiecki, jeździmy tam w kółko quadami czy skuterami, a potem pijemy wódkę”. Podczas tych dalszych eventów nie wykluczamy jednak użycia  pojazdów silnikowych – nie chcemy katować zwierząt, czy tragarzy za wszelka cenę.
Jeżdżąc na wyprawy też czasami lecę do bazy helikopterem czy jadę samochodem, jednak odległości i przestrzenie w tamtych rejonach są znacznie większe niż w Polsce – takie użycie pojazdów też ma cel utylitarny, a nie jazdę dla samej jazdy.

(SQ):  Jesteś mistrzynią Polski w narciarstwie wysokogórskim, czy możesz przybliżyć czytelnikom StopQuadom.PL ten rodzaj sportu?

(OD): Podziałów jest wiele, ja nie chcę tworzyć nowego, klasyfikacja rodzajów narciarstwa nie jest też celem  tego wywiadu. Skitouring (bardziej turystycznie – red.), czy też skialpinizm (wyczynowo, w sensie trudności zjazdu czy rywalizacji sportowej – red.) w swojej istocie polegają na wychodzeniu na nartach (przy użyciu tzw. fok, specjalnych wiązań, sprzętu lawinowego – red.)  na góry czy też przełęcze o własnych siłach, a potem zjazd z nich. Freeride to coś innego – nie ma elementu wyjścia o własnych siłach, równie dobrze można sobie wyjechać kolejką na Kasprowy, odejść kawałek i zjechać. Ja uprawiam narciarstwo wysokogórskie, którego znaczącym elementem jest samodzielne wyjście na górę.

(SQ): Jak wygląda narciarstwo wysokogórskie w Tatrach i u naszych południowych sąsiadów Słowaków? Po naszej stronie mamy Tatrzański Park Narodowy (TPN), po Słowackiej – TANAP.

(OD): Po polskiej stronie z wyjątkami można jeździć tam, gdzie jest szlak, czy też jego zimowy wariant. Bywa jednak, że ludzie zjeżdżają „obok” szlaku czy też nartostrady, niedawno był problem z freeriderami na Kasprowym, o ile wiem na zasadzie kompromisu wyznaczono tam dla nich pewien odcinek poza trasą. Problem z nimi (ze skiturowcami i skialpinistami zresztą też – red.) jest taki, że często na siebie czy też innych podcinają lawiny. Inne jest podejście do skialpinistów (przy odrobinie wprawy skialpinistę czy skiturowca można odróżnić bezbłędnie na oko na podstawie posiadanego sprzętu – red.), który musi na górę wejść o własnych siłach, co wymaga przygotowania kondycyjnego jak i wiedzy (o topografii, posiadanym sprzęcie, lawinach – red.), a inne do freeriderów, którzy wyjeżdżają na górę kolejką – to już turystyka masowa – jej presja jest znacznie większa. Skiturowców czy skialpinistów obecnie jest zdecydowanie mniej niż freeriderów czy miłośników off-roadu, jednak moda na aktywny wypoczynek może to zmienić, zwłaszcza że wśród wyższych klas  społecznych ze świadomością skutków własnej działalności jest coraz lepiej. Tzw. „czarne patrole” (Straż Parku, Policja, Straż Graniczna) starają się egzekwować przestrzeganie prawa na terenie TPN – również w odniesieniu do wspinaczy wspinających się poza dostępnymi dla nich rejonami.
Na Słowacji, dopóki nie jesteśmy zrzeszeni w klubie alpinistycznym, oficjalnie można poruszać się jedynie w dolinach, do wysokości czynnych schronisk.

(SQ):  Czy bywasz także w górach niższych, czy spotykasz tam jakieś pojazdy?

(OD): Rodzicie mają domek w Beskidzie Żywieckim, jestem tam częstym gościem, o ile nie jestem w górach wyższych. Często bywam też w Beskidach na zawodach skiturowych czy rowerowych. Wcześniej bywałam prawie co weekend w okolicach Pilska –  zimą dużo chodziliśmy tam na skiturach. Zimą skuterowcy, a latem crossowcy czy quadowcy dawali nam się we znaki. Dopóki Straż Graniczna tam była, chociaż często nie miała w chwili zgłoszenia paliwa, to istniała również w świadomości przynajmniej części posiadaczy pojazdów,  których odstraszało to przed jazdą po rezerwacie (Rezerwat Pilsko – red.). Odkąd Polska weszła do strefy Schoengen Straży Granicznej nie ma, jest wolna amerykanka. Bodajże w zimie 2 lata temu w okolicach Pilska widzieliśmy ślady niedźwiedzia, ewidentnie obudzonego przez skuterowców. Największe straty robili tam właściciele dużych, sportowych skuterów, których nawet złapanie i nałożenie najwyższych możliwych mandatów przez służby nie odstraszało od powtórnego popełniania wykroczeń – nie dało się tym ludziom wymierzyć skutecznej kary. Służby których zadaniem jest ściganie takich ludzi są niedofinansowane, w wielu rejonach nie ma już patroli Straży Granicznej.

(SQ): StopQuadom.PL umożliwia użytkownikom publikowanie „incydentów” na mapie, wraz ze zdjęciami – nie publikujemy jednak wizerunków osób czy też informacji pozwalających zidentyfikować konkretne osoby. Jak – jako psycholog społeczny – oceniasz publikowanie takich informacji?

(OD): Mamy prawo, ono jasno precyzuje, co można publikować, a także co jest wykroczeniem, bądź nie. Publikowanie twarzy lub informacji o konkretnych osobach, w kontekście wskazującym na popełnienie przez nie wykroczeń czy przestępstw bez stwierdzenia popełnienia takich czynów przez Policje czy Sąd było by faktyczne naganne. Gdy upublicznia się sam fakt łamania norm, to co innego i inaczej jest to postrzegane. Mamy w Internecie podobne inicjatywy ukazujące np. parkowanie na ścieżkach rowerowych (np. swietekrowy.pl – red.), ludzie wręcz spontanicznie się w nie włączają. Kiedy sprawa dotyczy naruszania wspólnie przyjętych zasad czy niszczenia wspólnego dobra to inaczej się na to patrzy, takie przypadki są publicznie piętnowane, a z kolei sam piętnujący nie jest piętnowany, wręcz przeciwnie. Jest to zupełnie inaczej postrzegane niż donosicielstwo kiedyś, nie chodzi przecież o kolaborację z wrogiem, do której mamy jako Polacy wstręt wynikający z naszych narodowych traum.
Klub Skialpinistyczny „Kandahar”, do którego należę, w pewnym momencie zaczął współpracować ze Strażą Graniczną, która prosiła nas głównie o zgłaszanie nielegalnych imigrantów (niestety żadni nie chcieli przechodzić przez zimowe Beskidy, a przynajmniej nie na naszych oczach) oraz – w drugiej kolejności – przypadków nielegalnych jazd. Nieraz dzwoniliśmy, zgłaszając takie przypadki i słyszeliśmy w odpowiedzi „nasza strażnica ma 80 km pod nadzorem, nie mamy paliwa, nie mamy sprzętu żeby ich dogonić”. Po kilku takich zgłoszeniach każdy człowiek, pełen dobrej woli, się sfrustruje. Pokazuje to, że skuteczność naszego systemu jest ułomna przy zwalczaniu takich wykroczeń.

(SQ): Jak oceniasz podejście wiodących mediów, które albo pokazują sukcesy sportowe Rafała Sonika, albo przekazują informację o „łapankach” na off-roadowców, jednak brak w nich miejsca na dogłębną analizę tego problemu?

(OD): Media zawsze odpowiadają na zapotrzebowanie społeczne na konkretne treści. Sukcesy sportowe to zupełnie inna sprawa niż to, że ktoś sobie jeździ gdzieś po rezerwacie – sukcesami sportowymi wręcz należy się chwalić i dobrze, że się to robi. Taki już jest charakter mediów, że „rzucają się” na sensację. A taką sensacją jest informacja o tym, że kogoś gdzieś złapano, rzadko jest miejsce na analizę na spokojnie jakiegoś zjawiska. Jest to zresztą specyfiką naszej kultury – lubimy to, co jest spektakularne, dramatyczne. Nikt nie chce słuchać długiej i dogłębnej analizy danego zjawiska, jeśli jednym uchem słucha radia czy telewizji, jednocześnie robiąc obiad i pisząc coś na fecebooku.

(SQ): Co tak naprawdę denerwuje Cię w tych złych aspektach off-roadu?

(OD): Drażni mnie niszczenie przyrody, a także powodowanie zagrożenia dla ludzi. Kilku moich znajomych opowiadało mi o swoich spotkaniach z quadami czy crossami, musieli w ostatniej chwili uskakiwać spod takiego pojazdu. Tego rodzaju zagrożenia stanowią też rowerzyści czy narciarze (ich nie słychać z daleka – red.), jednak ogromne znaczenie ma tutaj  masowa skala tego zjawiska. Jazda skuterami w zimie może też powodować budzenie zwierząt – takie wybudzone zwierzę może nie przeżyć już zimy.

(SQ): Czy wyobrażasz sobie koegzystencję na szlaku turystyki pieszej, rowerowej, narciarskiej i off-roadowej?

(OD): Problem rodzi się z ograniczonej przestrzeni gór w Polsce, a także z mody na różne formy aktywnego wypoczynku czy przebywania w górach. Drogi off-roadowców i innych turystów przecinają się coraz częściej i stąd bierze się cały kłopot. Jeżeli nagle nastałaby moda na masową jazdę downhillową na rowerach, to z kolei rowerzyści stanowiliby ogromny problem. Myślę, że nie ma jednoznacznej odpowiedzi na to pytanie, wszystko zależy od ilości ludzi uprawiających dany rodzaj aktywności.

(SQ): Dziękujemy Ci bardzo za poświęcenie czasu, życzymy dalszych sukcesów.

 

Leave a Reply